Bieg Rzeźnika to, jak opisują organizatorzy, towarzyski rajd miłośników biegania i Bieszczad. Licząca blisko 80 km trasa wiedzie bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, góry Jasło i Fereczatą, Smerek oraz Połoniny, do Ustrzyk Górnych. Do pokonania jest dystans 77,7km z przewyższeniami około 3200m.
O moim starcie w tym biegu zadecydował przypadek, a mianowicie kontuzja jednego z członków zespołu JCommerceEskyTeam. Rzeźnik zawsze kojarzył mi się z imprezą masową i nigdy nie rozważałem startu w tej imprezie, tym razem jednak wygrała ciekawość. Trochę mój entuzjazm hamowała kontuzja kostki sprzed trzech tygodni, jednak po ostatnim bieganiu nie zapowiadało się na kłopoty.
Kolejną niewiadomą był partner, którego wcześniej nie widziałem na oczy. Na pewno jest to element, który wpływa na poziom trudności tego biegu, bo jest niesamowicie ciężko znaleźć partnera odpowiadającego nam energią i potencjałem. W moim przypadku towarzysz był silny, nie należał do rozmownych i był mocno sfokusowany na celu, co akurat pomogło w momencie kryzysów.
Start o 3 z Komańczy, niebo jest gwieździste i zapowiada się upalny dzień. Nasz plan zakłada złamanie 12 godzin, a dokładniej 11:50. Mamy biec z zaprzyjaźnionym zespołem, jednak plan ten szybko zostaje zweryfikowany przez rzeczywistość.
Rozpoczynamy spokojnie bo nasza zabawa trochę potrwa. Początek trasy to ścieżka asfaltowo-szutrowa, więc miejsce, gdzie można tak naprawdę biec bez żadnych przeszkód. Na drodze panuje tłok i trudno o wyprzedanie, w szczególności gdy droga przeszła w drogę leśną i rozpoczęły się skoki przez górskie potoki. Szlak techniczne nie jest trudny, bo droga jest bez kamieni. Niestety na prostym zbiegu na 12km podwinęła się kostka i koszmar z przed trzech tygodni się powtarza. Na szczęście nie jest to poważne skręcenie, ale noga od wewnętrznej strony pulsuje. Zbiegi są już asekuracyjne, wolniejsze z bólem w głowie. W plecaku oczywiście leżą tabletki przeciwbólowe, ale za wcześnie, żeby reagować w taki sposób. Pierwszy punkt kontrolny zaliczamy na 221 miejscu (Przełęcz Żebrak), a do Cisnej, wbiegamy na miejscu 216. W Cisnej panuje święto, ludzie klaszczą przybijają piątki. Tu spotykamy naszą ekipę, która czekała na przepaku. Nie ma lepszego kopa niż ludzie, którzy są tam specjalnie dla Ciebie, pytają jak się czujesz. Odpowiadasz, że jest dobrze, a tak naprawdę czujesz się średnio.
Łykam tabletki przeciwbólowe, chwila na uzupełnienie zapasów i dalej do góry. Powoli tabletki zaczynają działać i jest mi lepiej. Trasa przechodzi w odkryty teren, jest gorąco, ale temperaturę łagodzą mocne podmuchy wiatru.
Zbliżamy się na Małe Jasło (1097m) i biegniemy granią w kierunku punktu kontrolnego w Smereku czyli 56km. Turyści na trasie zachowują się wzorowo, spokojnie schodzą z drogi, klaszczą i motywują, a to rzecz która dla mnie jest nowością. Do punktu kontrolnego została już tylko droga w dół i tu nadrabiamy sporo czasu. Jesteśmy 17 minut przed czasem według naszego planu. Tu znów czeka na nas nasza ekipa, odbieramy jedzenie i ruszamy dalej. Jesteśmy w tym momencie na 183 miejscu. Do tego momentu bieganie było przyjemne, szlak nie był trudny technicznie.
Od teraz szykują się najtrudniejsze podejścia i zbliża się godzina 11. Wchodzimy na Smerek (1222m) przy ogromnym wsparciu turystów i kibiców na szlaku. Następnie dwa pośrednie szczyty i finiszujemy w punkcie kontrolnym w Berehah Górnych (70km). Zaliczamy ogromny skok w klasyfikacji na 120 miejsce. Przed nami już tylko ostatni szczyt, ale za to jaki. Skumulowane zmęczenie, plus pełne południe zbierało swoje żniwo na ostatnim szczycie. Tu z pomocą przyszedł Grzegorz, który kicał do przodu i skakał po kamieniach jak kozica. A to skleiliśmy sobie żółwika, a tu przybiliśmy piąteczkę, pokrzyczeliśmy sobie i sforsowaliśmy finalnie szczyt. Od tego momentu jest już w dół.
Finisz to Ustrzyki Górne, ludzie krzyczą i dopingują i kończymy rezultatem 11:52 co daje nam 116 miejsce na 693 zespoły, co jest wynikiem bardzo dobrym uwzględniając okoliczności naszego biegu. Na mecie osławione piwo, które smakowało wybornie.
Przede wszystkim należą się słowa uznania dla organizatorów za przygotowanie i przeprowadzenie całej imprezy. Zawodnicy dowiezieni na start z czterech miejsc, ogarnięte prawie 1400 zawodników, punkty kontrolne, stacje z jedzeniem. Można by się przyczepić do ostatniego punktu, gdzie do picia podawany był BURN, ale Panowie na szczęście wyciągnęli izotnik z pod lady. Spisali się również wolontariusze, służący dobrym słowem i pomocą.
Łyżką dziegciu był start, który miał być podzielony na strefy czasowe a wszyscy wystartowali jak chcieli i panował nieogarnięty chaos. Dodatkowo obraz imprezy burzyły leżące wszędzie na trasie śmieci.
Chciałem się też podzielić z wami jedną sytuacją . Po drodze do Ustrzyk na ziemi leży gość, ewidentna gleba przy zbiegu i widzę go z 50 metrów. Niestety nikt się nie zatrzymuje, żeby mu pomóc. Wiem, że to koniec biegu i zbliża się 12 godzin, ale ludzie jesteśmy jedną rodziną. W takich wypadkach, wynik nie ma znaczenia. Zatrzymujemy się i pomagamy. Mam nadzieję, że kolega dobiegł na metę i pozdrawiam go serdecznie.
Ogólnie imprezę odbieram pozytywnie, pomimo, że trochę przypominało to bieg masowy. Organizacja nie zawiodła, wszystko było przemyślane i jest warte docenienia.