Dziś, po ponad półtorocznym okresie testowania przedstawiamy wynalazek, który jest – prawdopodobnie – największym krokiem w dziejach monitorowania treningu kolarskiego od momentu pojawiania się pulsometru i drugim, po EPO, elementem wpływającym na poprawienie osiągów. Chodzi oczywiście o najdroższy gadżet w kolarskim budżecie, czyli pomiar mocy.
Na początku zaznaczę, że do tematu podchodziłem z pozycji kompletnego laika (w sumie, to do dziś niewiele się zmieniło), jednak czytając i słuchając opinii znajomych, którzy od chwili przejścia z treningu z tętnem na trening z mocą, w ciągu sezonu zrobili progres, o którym osobiście mogłem pomarzyć, to nie mogłem odmówić sobie sprawdzenia co i jak.
Moc, to – w zawodowym peletonie – tak naprawdę podstawowy parametr; nie tętno, nie prędkość, nie kadencja, a właśnie moc. Dlaczego? Ano dlatego, że moc opisuje trening 1:1. Naciskasz pedał i po sekundzie wiesz ile Cię to kosztowało energii. Oczywiście sam zakup miernika, to dopiero początek zabawy, zwłaszcza kiedy nie ma ogarniętego w temacie trenera lub, tak jak ja, chcesz sam wiedzieć co i jak. Bo, powiedzmy sobie szczerze, nie wiedząc do czego służą te wszystkie cyferki i wskaźniki, sam pomiar mocy będzie li tylko drogim dodatkiem do naszego roweru.
Mirniki mocy, dostępne na rynku, są różne. Od montowanych w korbie, przez takie znajdujące się w piaście, na blacie, a kończąc na takich, które ukryto w pedałach.
Ponieważ zdecydowałem się na zakup Vectorów 2, czyli pomiaru mocy od Garmina, więc teraz kilka słów na ich temat. Miernik składa się z kilku elementów: są to pedały oraz czujnik (po jednym na każdy pedał), które montujemy do korby.
Czujniki, w zależności od opcji, mogą być dwa (czyli wersja idziemy na całość) lub jednego (kiedy Minister Finansów Domowych trzyma łapę na naszej skarbonce). Wersja jednoczujnikowa mnoży moc razy dwa, opcja z podwójnym pomiarem sumuje wartości. Z prostej analizy, na podstawie danych z miernika dwuczujnikowego, wynika, że pomiar jednoczujnikowy może być obarczony sporym marginesem błędu (zwłaszcza kiedy mocą generowaną przez każdą nogę występuje spora różnica, np. 5-10%).
Vector2 jest następcą Vectorów 1 , które – ze względu na pewne bolączki zgłaszane przez użytkowników – wymagał drobnych poprawek. Najważniejszą zmianą, którą wprowadzono jest zastosowanie znacznie prostszego systemu mocowania i kalibracji czujników. Pozostano jednak przy systemie LOOK-a, co dla osób preferujących Shimano wiąże się z koniecznością zmiany bloków. Nie zmieniono również systemu kodowania sygnału, więc jedyny dostępny, to ANT+ (tym samym wyklucza to użytkowników urządzeń, np. Polara z grona potencjalnych użytkowników). Cały zestaw, który otrzymujemy w gustownym pudełku, wyposażono w klucz imbusowy oraz końcówkę klucza rozmiar 15. Dziwi nas jednak, że w zestawie za 6.000 zł zabrakło klucza dynamometrycznego, który – teoretycznie – niezbędny jest do prawidłowego dokręcenia pedałów (dokręcone zbyt słabo lub zbyt mocno mogą wykonać błędny pomiar).
Montaż
Po wyjęciu gratów z pudełka, przystępujemy do montażu, który okazuje się dość prosty, zwłaszcza kiedy skorzystamy ze stworzonego przez Garmina tutoriala „step by step”. Dlatego też, jeżeli nie jesteś osobą atechniczą, to sprawę da się ogarnąć w mniej niż 5 minut (z przerwą na papierosa), a każdy kolejny montaż (np. przekładka na inny rower) zajmie pojedyncze sekundy.
Kiedy mirnik jest już zamontowany możemy przejść do kolejnego etapu – parowania, które wymaga wykonania kilku czynności.
Pierwszą, jest ustawienie kątów miernika. Brzmi skomplikowanie, a polega na kręceniu młynka z kadencją w przedziale 80-95 rpm.
i uzupełnieniu informacji o długości ramienia korby.
Drugą, jest kalibracja, która polega na wypięciu z pedałów i dania chwili miernikowi na dokonanie pomiaru.
Jak widać, wszystko w pełnym automacie jak podczas aktualizacji Windowsa. Łyżką dziegciu niech będzie fakt, że mierniki mocy konkurencji, nie mają zewnętrznych czujników, więc montaż jest jeszcze szybszy.
Pierwsze wrażenia, czyli pierwsze WATY.
Pierwszym krokiem po zakupie miernika mocy, a nawet przed jego zakupem, powinno być zdobycie jakiejś wiedzy. Oczywiście mało kto od tego zaczyna, więc po starcie na trening zasypywani jesteśmy dziesiątkami informacji, o których – de facto – nie mamy zielonego pojęcia. Owszem, pojawiają się cyferki i liczby, jedne większe, inne mniejsze, do tego jakieś współczynniki, wskaźniki FTP, NP, TSS i inne cuda, które mówią nam tyle, co teoria względności przedszkolakowi. Jeszcze większy kocioł umysłowy przeżywamy po zakończonym treningu kiedy dane „zrzuciły się” na platformę, a ilość informacji i wykresów jest dłuższa niż ilość wpadek Ryśka Sfetru z ostatniego tygodnia aktywności w telewizji. Wtedy dopiero człowiek idzie po rozum do głowy i szuka literatury.
A tej, zwłaszcza w języku angielskim, jest całkiem sporo. Z pozycji dostępnych w języku polskim mamy, chociażby polecany przez wszystkich Trening z pomiarem mocy Friela – pozycję napisaną dość przystępnym językiem nawet dla kogoś, kto nie był asem z fizyki. Ja jednak postawiłem na Huntera Allena i jego Training and Racing with a Powermeter. Podobnie jak u Friela, informacje podane są prosto i przejrzyście, pomimo stosowania fachowego nazewnictwa. Wiedząc jednak, że czytać za bardzo nie lubimy, poniżej kilka podpowiedzi na co zwrócić uwagę zaczynając przygodę z miernikiem mocy.
Najważniejszym pojęciem, od którego się wszystko zaczyna, jest Functional Treshlod Power, czyli magiczne FTP będące punktem odniesienia do całej roboty, którą będziemy wykonywać z miernikiem mocy (jednak nie wszyscy trenerzy, w tym nasz Tomasz Kowalski – ten od Podsiadłowskiego – przywiązują tak dużą wagę to tego parametru). W dużym skrócie i uproszczeniu, FTP to „maksymalna moc średnia, z jaką kolarz może jechać w ciągu 60 minut” i właśnie na podstawie tego parametru jesteśmy w stanie określić strefy, na podstawie których później korygujemy poszczególne fazy treningu.
Jak wykonać test FTP?
Sposobów na przeprowadzenie testu jest kilka, jednak ich wspólnym mianownikiem jest ból. A właściwie BÓL. I, uwierzcie mi, jeśli chcecie mieć pewność, że ogarniecie test dobrze, to musicie swoje wycierpieć.
Oto przykładowy test (wg Friela)
- 15’ luz w tlenie (pierwsze 10’ aktywna regeneracja)
- 10’ (5 x 1’ młynek z kadencją powyżej 100 na p. 1’ easy)
- 5′ rozjazd w tlenie
- 5′ max możliwości
- 10-15′ bardzo luźno na rozjechanie na małej tarczy
- 20′ docelowa jazda na czas (20 min, maksimum mocy)
- 10′ rozjazd luźno w tlenie na małej tarczy
Informacjami, które będą najbardziej reprezentatywne, są te z dwudziestominutowego odcinka; średnią ilość Watów mnożymy przez współczynnik 0,95, a uzyskaną wartość wrzucamy na stronę http://datacranker.com/cycling-power-zones/, na której „maszyna” wyliczy nasze strefy treningowe. Taki test warto wykonać raz na jakiś czas, jednak nie za często . Po pierwsze, jest to duże obciążenie dla organizmu. Po drugie, FTP nie zmieni się w tydzień. Sam jestem zwolennikiem powtarzania testu po skończeniu makrocyklu.
Wracając do januszowania z miernikiem. Pierwszy test zrobiłem zimą na trenażerze. Po niekończących się minutach gapienia w ścianę i cierpienia srogiego odnotowałem całe 226 W. Na pierwszy rzut wyglądało to nie najgorzej – w końcu, to prawie tyle, co napięcie w gniazdku, do tego gdzieś obiło mi się o uszy, że na trenażerze zrobi się maks 90% tego co na zewnątrz. Radość nie trwałą jednak długo ponieważ, wracając do lektury książki, potknąłem się o rozdział Power Profile Output W/kg. I, jak to Osioł mawiał, skończyło się rumakowanie.
O co chodzi z Watem na kilogram? W dużym uproszeniu: mamy dwóch zawodników. Jeden, to typowy, wycieniowany laluś o wadze 70 kg, drugi, to nalany hegemon ważący 90 kg. Watomiarka każdemu z nich wskazuje, dajmy na to, 300 W FTP. Niby Waty te same, ale nie do końca. Pierwszy zawodnik bowiem generuje 5W/kg, drugi zaledwie 3,33W/kg. Wniosek? To nie cyferki, które pojawią się przez chwilę świadczą o naszej wydajności, a naprawdę przelicznik naszej efektywności w postaci ilości mocy wygenerowanej w stosunku do naszej wagi. Poniżej tabela, która w prosty sposób pokazuje w jakim miejscu naszego kolarskiego „ja” się znajdujemy. Ostrzegam, może zaboleć.
Mnie zabolało, bo – jak się okazało – moje „spektakularne” 226 W, w połączniu z moją wagą, uplasowało mnie na szarym końcu tabeli. Z jednej strony smuta okrutna, z drugiej, świadomość, że jest nad czym przez zimę popracować. A pracę zacząłem od odpowiedzi na pytania:
- Wytop i spora redukcja wagi, czy
- Solidne trenowanie oparte o interwały.
Ponieważ znalezienie jednoznacznej odpowiedzi było trudne, stwierdziłem więc, że najlepsze będzie „combo”, czyli wytop połączony z treningiem wydolnościowym. Trwało to jakieś trzy miesiące, w trakcie których drugi test wykazał poprawę wyniku o 24 Waty. Dalej nie ma szału, ale postęp widać (choć komentarze kumpli, z których najdelikatniejszy, to „kręcisz jak dziewczyna”, jednoznacznie pokazywały, że szacun na dzielni nadal oscylował poniżej 100 pkt.
Parametry
Wracając do pedałów (no homo). Ilość dostępnych informacji, które otrzymujemy z Vectorów z pewnością zadowoli każdego parametrowego freeka. Otrzymujemy bowiem:
- aktualnie generowaną moc,
- obciążenie osi pedału (czyli w którym miejscu najbardziej naciskamy pedał),
- fazę w której najmocniej generujemy najwięcej mocy,
- ilość czasu spędzoną na siodełku i stojąc na korbie (sic!)
- balans nóg,
- przesunięcie od osi,
- NP,
- IF,
Informacje z punktów 1-4 są raczej oczywiste i nie wymagają głębszego opisu, jednak te z punktów 5-9 warto, chociaż w skrócie, przybliżyć.
Balans Lewa-Prawa
Jest to informacja, która wprost pokazuje, która noga rzeczywiście jest mocniejsza i którą generujemy większy nacisk. Dzięki temu, w przypadku dużych dysproporcji, jesteśmy w stanie zaplanować dodatkowe treningi, np. siłowe, którymi wyrównamy dysproporcje. Tutaj również warto się zastanowić nad wyborem rodzaju pomiaru. Moim zdaniem pomiar z dwoma czujnikami jest bardziej miarodajny, to po pierwsze. A po drugie, daje nam znacznie więcej parametrów, które możemy wykorzystać nie tylko do treningu.
Przesunięcie od środka pedału
Drugim z mierzonych parametrów jest nacisk pedału w osi. Według Garmina naciskanie osi pedału, czyli wynik równy zero, jest najbardziej efektywnym sposobem pedałowania. Pomimo sporych wysiłków i prób przestawiania bloków, nie udało mi się uzyskać zadowalających i powtarzalnych wyników. Powód może być taki, że w zestawie dostajemy bloki o kącie 9 stopni, więc noga ma spory margines ruchu lewo – prawo. Mimo nadludzkich wysiłków, na każdym treningu wartości te bardzo się różniły.
NP – czyli moc znormalizowana
Do wytłumaczenia co to moc znormalizowana, najłatwiej jest posłużyć się przykładem. W trakcie treningu, czy to w grupie czy na zjazdach, nie pedałujemy, zatem wartość mocy jest równa zero. Moc znormalizowana „wycina” w zasadzie wszystkie zera i bierze pod uwagę tylko wykonaną prace. Brzmi jak oszustwo i sztuczne zawyżanie osiągniętych wyników, ale cel tego zabiegu jest inny. Chodzi o określenie rzeczywistego zmęczenia, bo – nie oszukujmy się – 2 km zjazdu z mocą równą zero zatuszuje wartość mocy średniej, a co za tym idzie, da nam fałszywy obraz intensywności treningu.
IF – Intensity Factor
To chyba jeden z najciekawszych parametrów opisujących efektywność naszego treningu, który bezpośrednio koresponduje z FTP oraz NP. I tak:
- IF poniżej 0.75 – regeneracja.
- 75-0.85 – wytrzymałość.
- 85-0.95 – jazdy w oparciu o tempo, treningi w oparciu o zakres tlenowy i beztlenowy.
- 95-1.05 – treningi na progu (work period only), shorter (<2.5 h) wyścigi szosowe, kryteria uliczne.
- 05-1.15 – wyścigi TT
- Powyżej 1.15 – prologi TT, wyścigi na torze.
Warto zwrócić uwagę, że częste pojawianie się wartości IF powyżej 1 może świadczyć o tym, że opieramy się o nieaktualne FTP i czas na ponowny test.
TSS- Training Stress Score
TSS, podobnie jak IF, ma służyć jako podpowiedź dotycząca regeneracji. Oba parametry różnią się jednak od siebie znacząco. O ile IF określa intensywność, która maleje z czasem (wskaźnik jest wyższy w przypadku krótkich treningów, ale mocnych treningów), tak TSS rośnie wzrasta wraz z objętością treningu. I tak:
- TSS poniżej 150 – niska intensywność (można jeździć następnego dnia).
- 151-300 – średnia intensywność (zmęczenie, które może być wyczuwalne w dniu następującym po treningu).
- 300-450 – wysoka intensywność (zmęczenie może być wyczuwalne nawet w drugim dniu po treningu).
Stan obecny
Minęło prawie 1,5 roku odkąd zacząłem trening z pomiarem. Czas ten przepracowałem solidnie, do tego wytop zaskutkował zrzutką 9kg. Wynik na dzień obecny to 288W, czyli 3,38W/kg.
Bugi i problemy
Oczywiście pomimo wielu słów pochwał niestety pomiar ten ma jedną zasadniczą wadę – zewnętrzny czujnik. Dzień przed ostatnimi zawodami sezonu, pedały uległy uszkodzeniu. Jest to spowodowane konstrukcją samego miernika. Czujnik odpowiedzialny za przesył danych, niestety zgilotynował się o wózek przerzutki. Wymieniłem z Garminem chyba z 20 maili, że się oberwało i się samo popsuło. Niestety, firma głupia nie jest i skończyło się na wymianie za swoje w wysokości 320 PLN. Niby cena nie duża przy całości miernika, ale zawsze to trzy stówki, które można przeznaczyć na inne gadżety. Jedynym pozytywem było jak to w przypadku Garmina, szybka wymiana na nowe, a nie próba przyspawania starej części.
Podsumowanie – Czy zatem kupować czy nie?
Nie da się ukryć, że zakup pomiaru mocy, to spory wydatek. Wydatek potężny bo mierniki (w pedałach) nawet te używane, to koszt nie mniejszy niż 2 tyś PLN. Czy pomaga – bez dwóch zdań – OCZYWIŚCIE! Oprócz wszystkich zalet treningowych, to doskonałe narzędzie do kontrolowania tempa na wyścigu. Moim zdaniem w przypadku, gdy zaczynamy poważne zajmowanie się kolarstwem, to pierwszy zakup, który powinniśmy zrobić przed kołami czy innymi upgradami.
Wersja druga miernika amerykańskiego producenta wprowadziła usprawnienia, które w 1-kach były po proste niewygodne. Mowa tu o zastąpieniu metalowych czujników, sensorami na obejmę. Wpłynęło to na łatwość i szybkość montażu. Sceptycznie patrząc wciąż w mierniku pozostał dodatkowy czujnik, który może się uszkodzić, co stało się w moim przypadku. Gdybym miał zdecydować się na ponowny zakup Vectorów 2, przemówiłby do mnie serwis amerykanów i ilość danych, które możemy wyciągnąć z urządzenia. Jednak czy ponownie kupiłbym Garminy Vector 2 – poważnie bym się zastanowił. W czasach, gdy pedały są już zintegrowane z zasileniem i nie potrzebują niczego dyndającego, wybrałbym Vectory3. Usunięto z nich wcześniej wspomniane mankamenty i poprawiono konstrukcje. Kupiłbym je nawet bardzo, ale na chwilę obecną żaden dystrybutor w Polsce tego sprzętu nie ma na magazynie. I tu coraz częściej myślę o zwróceniu się w stronę alternatyw takich jak BePro, czy PowerTap.
2 Comments